Anonim ( ponoc imieniem Lucjan ) skrytykowal moje zachety do praktykowania tego, co zalecala nawet wyrocznia Apollona w Delfach ok. 2500 lat temu, czyli poznawania siebie (gnothi seauton), a raczej tego, ze nikt z nas nie jest Bogiem ani nawet bogiem (az trudno uwierzyc, ale chodzilo w tym hasle o pokore) - i pozegnal sie stosownie: > > > Zegnajac sie ateistycznie (cyrkiel-rower-kielnia) Do pana Lucka (?) : rozumiem cyrkiel i kielnie, ale co do tego zestawu ma rower? Piramida, owszem..ale to juz zupelnie inny temat Nastepnie Pani Uta z mojej odpowiedzi wybrala interesujacy ja fragment: > > Kwestia doswiadczenia i podejscia do sprawy. > [..] Nigdy nie przyszloby mi do > > glowy kpic z ich doswiadczen religijnych i praktyk i skomentowala : > Nikt nie mial zastrzezen do rekolekcji dla czlowieka > wierzacego, moze tylko do tego, ze Pani proponowala to dla osob > niewierzacych. Pani sama mowila, ze dla osob niewierzacych trudno > zrozumiec czym sa dla czlowieka niewierzacego rekolekcje. Ta sama > logika funcjonuje rowniez na odwrot. Dla osob wierzacych chyba trudno > zrozumiec, ze dla osob niewierzacych nie portrzebne sa religijne > praktyki i zwyczaje. Do Pani Uty (ale z racji kielni tez i do "Anonima - nie Galla"): Nie pisalam, ze osoby niewierzace powinny stosowac religijne praktyki i zwyczaje, a tylko, ze jakis, chocby krotki, okres poglebionej refleksji nad wlasnym zyciem i sensem zycia potrzebny jest kazdemu, rowniez osobie niewierzacej. Chodzi o zastrzyk duchowego tlenu. Mialam w swoim czasie starsza od siebie dosc znacznie przyjaciolke - graficzke. Nie zyje juz. Byla nieochrzczona, absolutnie niewierzaca (corka bardzo znanego przedwojennego masona, profesora UW, sama po dwoch doktoratach i ASP), ale regularnie dwa razy do roku robila sobie rekolekcje wyjazdowe, z Kotarbinskim i Platonem jako czytaniami. Nazwala to "rekolekcjami" zupelnie na powaznie. Juz zupelnie inna sprawa jest to, co z tego z czasem wyszlo...ale to byla osoba niezwykle uczciwa wobec siebie (i innych tez) i zarazem odwazna. Jezeli cos uznala za prawdziwe. to szla za tym do konca. Nie bala sie refleksji nad soba, nad sensem zycia, ani nawet sensem cierpienia. A znala cierpienie z autopsji - byla wiezniarka Majdanku. Podobna przygode z Platonem przezyl w swoim czasie zmarly w 67 roku CS Lewis, profesor Oxfordu, wykladowca literatury sredniowiecznej i filozofii starozytnej. Wychowany w kosciele anglikanskim, stracil wiare jako dorastajacy chlopiec. Jego ateistyczne poglady ugruntowaly sie pod wplywem wychowawcy - profesora logiki. Potem, jako student i poczatkujacy wykladowca Oxfordu byl wrecz wojujacym ateista. W ktoryms momencie wypadlo mu jednak wykladac filozofow starozytnych - i od nich doszedl do teizmu najpierw, potem do Chrystusa. Bardzo naturalnie upraszczam ten proces, historia jest dluzsza i bardziej skomplikowana. Duza role odegral autor "Hobbita", prof Tolkien, katolik zreszta i przyjaciel Lewisa. Jezeli kogos Lewis zainteresuje, sluze bibliografia. Jednym z najlepszych opracowan na temat przyjazni Lewisa, Charlesa Wiliamsa i Tolkiena napisal William Hooper. Co mnie uderza w ksiazkach Lewisa ( Mere Christianity, Till We Have Faces, The Great Divorce, Cosmic Trilogy, The Problem of Pain itd.) to przepiekny, klarowny jezyk i imponujaca logika, wlasciwie precyzja jego rozumowania. Wszystko, co ten czlowiek napisal cechuje imponujaca intelektualna uczciwosc i zdolnosc do glebokiej refleksji. Jakos go zawsze kojarze z ta moja zmarla przyjaciolka - podobne srodowisko, to samo pokolenie, podobna uczciwosc w poszukiwaniach. Tak, to fakt, ze rekolekcje, troche glebsza refleksja nie sa czasem "bezpiecznym". MK