Zaciekawila mnie sprawa finalowego meczu europejskiej superligi
 tenisa stolowego Niemcy-Polska. Gra sie do czterech wygranych
 meczow. W Niemczech zwyciezyli gospodarze 4:1, rewanz odbyl sie
 przedwczoraj, a wiec we wtorek, we Wroclawiu, Polska wygrala 4:2
 i tym samym Niemcy "malymi punktami" zostali mistrzami superligi.

   Nie byloby w tym nic specjalnie dziwnego, gdyby nie fakt, ze
 zawodnikom grajacym mecz w RFN nikt nie powiedzial o zmianie
 przepisow. Dotychczas bylo tak: gramy mecz do czterech, a potem
 rewanz. Jesli raz wygraja jedni a raz drudzy, niewazne 4:0 czy
 4:3, jest trzeci mecz na neutralnym terenie. Nasi przegrali
 wiec sobie spokojnie 1:4 i...okazalo sie, ze jest jeszcze
 tylko jeden mecz, ktory trzeba wygrac do zera. Zaden trener,
 zaden dzialacz zwiazku tenisa stolowego nie uswiadomil im
 tej istotnej zmiany w regulaminie rozgrywek. Niby ping-pong,
 ale jaka paranoja. Gdziekolwiek jeszcze mogloby sie to
 zdarzyc. How many Poles does it take to understand the
 table-tennis rules.

   Pilkarze grali jeszcze wczoraj. Mecz towarzyski z Armenia,
 ostatni przed spotkaniami eliminacyjnymi z Anglia i Szwecja
 pod koniec miesiaca. Anglicy na Polakow cwicza sie z Francuzami,
 my na Anglikow z Ormianami. Bywa. Wygralismy nawet, 1:0, Trzeciak
 strzelil gola juz w 3. minucie, ale reszta meczu to byl obraz
 dosyc zalosny.

   A dzisiaj czytam "Najwyzszy Czas!" i jest wywiad z naszym
 bylym znakomitym bramkarzem Janem Tomaszewskim, ktory
 w 1973 roku "zatrzymal Anglie" na stadionie Wembley. O szansach
 Polakow w najblizszym meczu mowi tak: "Oczywiscie warto miec
 nadzieje, ze Kowalczykowi i Trzeciakowi wyjda dwie akcje
 i wygramy 2:0. Przy czym wczesniej polski bramkarz obroni
 jeszcze trzy rzuty karne, a pilka piec razy trafi w nasza
 poprzeczke i trzy razy w slupek. Cuda jednak zdarzaja sie
 bardzo rzadko. Nie wymagajmy od przecietnych europejskich
 zawodnikow, zeby stawili opor jednej z najlepszych druzyn
 swiata. Nie czarujmy sie. Sam Alan Shearer kosztuje 30 mln
 dolarow. Nasza cala reprezentacja nie jest tyle warta".

   Polemizowalbym troszke, choc gdzie mi do takiej
 znakomitosci jak Tomaszewski. Po pierwsze, w 1973 roku
 Polacy tez byli "przecietnymi europejskimi zawodnikami",
 a Anglicy "jedna z najlepszych druzyn swiata". Po drugie,
 obecnie obserwujemy zjawisko wyrownania poziomu, Islandia
 remisuje z Francja, Lotwa wygrywa z Norwegia, Turcja
 z Niemcami i nie ma tu wiele do rzeczy tzw. wartosc
 rynkowa pilkarzy, ani w jakich ligach graja. Po trzecie,
 sytuacja nie jest ciekawa z punktu widzenia Anglikow,
 wybiegaja na boisko z rezultatem 0:0 niekorzystnym dla
 siebie, jak nie strzela szybko gola beda coraz bardziej
 zdenerwowani, Polacy ochlona, wyrownaja gre, sa lepsi
 poza tym w destrukcji niz w konstrukcji.

   Jesli zatem mimo wszystko sklanialbym sie ku prognozowaniu
 zwyciestwa druzyny Anglii, to jakby ze wzgledu na "po trzecie",
 tylko nieco inaczej odczytane. Ci profesjonalisci z wyspy,
 wiedzac ze to ich ostatnia szansa, szczegolnie sie zmobilizuja
 i co tam problemy z trenerem, coz przebakiwany w prasie konflikt
 miedzy czolowymi zawodnikami, po prostu wbija naszym ze dwa
 gole i juz. Polacy zmecza sie, zalamia, wroca do kraju
 i jest calkiem realna szansa na 1:0 w nastepnym meczu
 dla Szwedow.

   Kiedys juz tu cos wyprorokowalem, zdaje sie wynik poprzedniego
 meczu Anglia-Polska 2:1, i ze Citko strzeli gola dla naszych.
 Obym tym razem byl zlym prorokiem.

 Andrzej Szymoszek

Odpowiedź listem elektroniczym