Re: Moja opowiesc wigilijna
Irek Zablocki wspomina : Ale kiedy na pytanie babci Ch...ckiej, czy przyjmiemy ja pod nasz dach, odpowiedzielismy potwierdzajaco a ta rozplakala sie, zrozumialem, ze zwyczaj pozostawiania wolnego miejsca przy stole i nakrycia dla kazdego, kto zapuka w nasze drzwi, nie jest pustym gestem. To wydarzenie wrocilo mi, wowczas buntowniczemu nastolatkowi, wiare w tradycje i sile, jaka ona daje w ciezkich chwilach. Aaa.. To pan Irek tez byl kiedys buntowniczym nastolatkiem ? I nawet, rzadko bo rzadko, ale bywaly momenty, ze docenial wage tradycji. Nie do wiary...;-) Zdrowych i wesolych Swiat Bozego Narodzenia! No pewnie, ze zdrowych. Tylko wielka szkoda, ze w tym roku nie ma w Polsce na swieta sniegu i jakos tak na razie szaro i smutnawo. Zupelnie inaczej niz w Wiedniu, gdzie sie swieta wyraznie czulo przez caly grudzien. Sprawilam sobie nowe narty (buty i wiazania tez), a tu chwilowo bedzie pewien klopot z wyprobowaniem nowego sprzetu. Na razie ide pomoc mamie lepic pierogi na Wigilie... Katarzyna
Re: Moja opowiesc wigilijna
On Sat, 23 Dec 2000, Katarzyna Zajac wrote: Aaa.. To pan Irek tez byl kiedys buntowniczym nastolatkiem ? I nawet, rzadko bo rzadko, ale bywaly momenty, ze docenial wage tradycji. Nie do wiary...;-) Jak znam pana Irka, to on nadal docenia wage i tradycje. Zas nastolatkiem jest chyba nawet podwojnie obecnie. Zdrowych i wesolych Swiat Bozego Narodzenia! No pewnie, ze zdrowych. Tylko wielka szkoda, ze w tym roku nie ma w Polsce na swieta sniegu A propaganda sukcesu powiada, ze w WNP (Wolnej Nareszcie Polsce) wszystko jest i po\lki sie uginaja. Radze sie rozejrzec po supermarketach. i jakos tak na razie szaro i smutnawo. Zupelnie inaczej niz w Wiedniu, gdzie sie swieta wyraznie czulo przez caly grudzien. Co z tego, jezeli ten ich grudzien jest o ponad tydzien krotszy od krakowskiego. Sprawilam sobie nowe narty (buty i wiazania tez), a tu chwilowo bedzie pewien klopot z wyprobowaniem nowego sprzetu. Ja tam mysle, ze buty mozna od czasu do czasu zalozyc. Zwlaszcza od swieta. Na razie ide pomoc mamie lepic pierogi na Wigilie... A ja wlasnie wracam z pieorgami z supermarketu. Tylko po co je nalepiac i dlaczego na Wigile? Zamiast balwankow z deficytowego sniegu? w.j.g. Katarzyna
Re: Moja opowiesc wigilijna
Jacek Arkuszewski wrote: Zaraz po Swietach przyszedl do mnie pewien technik lat ok. 50-ciu z mojego EIR; nie znalem go blizej. Powiedzial, ze jest krotkofalowcemi i to dosc staromodnym, bo nadajacym Morsem. Mial wiadomosci od innego krotkofalowca spod Minska Mazowieckiego, ktory tez Morsem nadawal. Pewnie dlatego nie zwinieto go od razu, bo mialem pewne info co sie dzieje jeszcze przez kilka tygodni. Potem tamten ucichl. Moj maly komentarz: od 1970 roku jestem krotkofalowcem. Wprowadzajac stan wojenny potraktowano nas wszystkich bardzo represyjnie: musielismy oddac natychmiast nasze wszystkie urzadzenia radiowe (nie tylko nadajniki, takze urzadzenia odbiorcze), oddano nam je dopiero w 1983 roku, znacznie pozniej, niz bron mysliwym. Kazdy krotkofalowiec I kategorii (a wiec majacy prawo nadawac na wszystkich pasmach amatorskich, takze na falach krotkich) musi zdac egzamin ze znajomosci Morse'a (odbior na sluch, wtedy z tempem 7 grup, czyli 35 znakow, na minute, dzisiaj wymagania sa nawet wyzsze, bo 12 grup/min.), wiec nie jest to kwestia staromodnosci ;-) Ten krotkofalowiec z Polski duzo ryzykowal nadajac po 13.XII, bo majac licencje byl znany wladzom i dodatkowo wzmozono nasluch radiowy poszukujac nielegalnych radiostacji (w prasie podziemnej opublikowalem na ten temat artykul). Krzysztof Borowiak
Re: Moja opowiesc wigilijna
Chris BOROWIAK wrote: Jacek Arkuszewski wrote: Zaraz po Swietach przyszedl do mnie pewien technik lat ok. 50-ciu z mojego EIR; nie znalem go blizej. Powiedzial, ze jest krotkofalowcemi i to dosc staromodnym, bo nadajacym Morsem. Mial wiadomosci od innego krotkofalowca spod Minska Mazowieckiego, ktory tez Morsem nadawal. Pewnie dlatego nie zwinieto go od razu, bo mialem pewne info co sie dzieje jeszcze przez kilka tygodni. Potem tamten ucichl. Moj maly komentarz: od 1970 roku jestem krotkofalowcem. Wprowadzajac stan wojenny potraktowano nas wszystkich bardzo represyjnie: musielismy oddac natychmiast nasze wszystkie urzadzenia radiowe (nie tylko nadajniki, takze urzadzenia odbiorcze), oddano nam je dopiero w 1983 roku, znacznie pozniej, niz bron mysliwym. Kazdy krotkofalowiec I kategorii (a wiec majacy prawo nadawac na wszystkich pasmach amatorskich, takze na falach krotkich) musi zdac egzamin ze znajomosci Morse'a (odbior na sluch, wtedy z tempem 7 grup, czyli 35 znakow, na minute, dzisiaj wymagania sa nawet wyzsze, bo 12 grup/min.), wiec nie jest to kwestia staromodnosci ;-) Ten krotkofalowiec z Polski duzo ryzykowal nadajac po 13.XII, bo majac licencje byl znany wladzom i dodatkowo wzmozono nasluch radiowy poszukujac nielegalnych radiostacji (w prasie podziemnej opublikowalem na ten temat artykul). Krzysztof Borowiak Tak, tez sie dziwilem, ze jeszcze nadawal. Moj kontakt z miejsca pracy twierdzil, ze teraz juz malo kto uzywa Morse'a. Moze facet oddal tylko czesc sprzetu? Albo szybko zmajstrowal nowy? Nigdy pewnie sie nie dowiem. Ale i tak nic nowego wlasciwie sie nie dowiedzialem. Jacek A.
Re: Moja opowiesc wigilijna
On Fri, 22 Dec 2000, Jacek Arkuszewski wrote: Tak, tez sie dziwilem, ze jeszcze nadawal. Moj kontakt z miejsca pracy twierdzil, ze teraz juz malo kto uzywa Morse'a. Mam chec rozpisac sie wiecej, bo temat wciaz budzi moje emocje po tylu latach, ale akurat mam troche pilnej pracy w pracy ;) W tamtych czasach kod Morse'a nie byl wcale malo uzywany. Na pewno nie w Polsce. Mozliwe, ze na zachodzie, w Ameryce, zaczeto coraz mniej z niego korzystac (bo niby po co utrudniac sobie zycie, gdy istnieja latwiejsze sposoby komunikowania sie). A jednak kod Morse'a ma pewne zalety powazne: mozna z niego korzystac w wyjatkowo trudnych warunkach, gdy slyszalnosc sygnalu jest wrecz ponizej granicy szumu. Tu wlasnie jest piekna sprawa: nawet najlepsze urzadzenia elektroniczne nie beda w stanie wychwycic i rozpoznac takiego sygnalu, zas wprawne ucho ludzkie jest jeszcze w stanie poradzic sobie... Kod Morse'a byl podstawa nauki krotkofalarstwa przez bardzo dlugi czas. Niedawno jednak zostal oficjalnie wylaczony z uzytku w roznych sluzbach i prawdopodobnie tez nie jest juz wiecej obowiazkowa jego znajomosc przy ubieganiu sie o licencje krotkofalarska, przynajmniej w Ameryce (choc nie gwarantuje). Troche szkoda jednak. Pan Krzysztof wspomnial o podniesieniu w 83 roku wymogu przy ubieganiu sie o licencje do zdolnosci przesylania 12 grup znakow, z 7 wczesniej. To swiadczy o tym, iz wladze po prostu chcialy utrudnic do maksimum zdobywanie licencji. Dlaczego? Otoz owe 7 grup znakow wczesniej nie wzielo sie z powietrza. Po prostu nie kazdy, bez wzgledu na wysilek wlozony jest w stanie nauczyc sie odbierac wiecej niz 7 grup. To nie jest duza szybkosc, ale niestety nie do przeskoczenia dla osob, ktorych mozg funkcjonuje mniej standardowo. A tymczasem za pare lat na zachodzie zniesiono poslugiwanie sie alfabetem Morse'a... Czyli jak zwykle, nasze wladze okazaly sie lepsze, ale inaczej... Ciekawe jest, iz osoby o uzdolnieniach muzycznych sa w stanie opanowac poslugiwanie sie kodem Morse'a do perfekcji. Pozdrawiam, zb.
Re: Moja opowiesc wigilijna
Witold Owoc wrote: Pytanie do pana Krzysztofa, w ktorym klubie byl pan w 1981 roku? W Poznanskim Klubie Krotkofalowcow sp3pkk (w Zamku). Pozdrawiam Krzysztof Borowiak
Re: Moja opowiesc wigilijna
Irek Zablocki wrote: Jakis czas po wprowadzeniu stanu wojennego, ogladalem w rezimowej telewizji kimkolwiek by on ciachu, ciach byl? Zdrowych i wesolych Swiat Bozego Narodzenia! Irek Zablocki A oto moja. Bylem w 1981 w helwecji jeszcze bez mojej rodzny, no bo przeciez jeszcze kilka miesiecy i mialem wracac. Ale na Swieta mialem leciec do Warszawy, dokladnie 20 grudnia. Mieszkalem wtedy w Brugg - 13-go o 8-ej rano zadzwonila do mnie moja siostra z Zurichu, ze w Polsce jest stan wojenny, uslyszala przez radio. Sama poleciala juz 22-go do W-wy by towarzyszyc tam konwojowi pomocy wyslanym przez najwiekszy szwajcarski lancuch supermarketow MIGROS. Konwoj wpuszczono do Polski i konsekwentnie wpuszczono i personel towarzyszacy. A ja spedzilem Wigilie u nie najblizszych znajomych polskich lekarzy w Schaffhausen. Byla choinka i byly dzieci ale bylo smutno. Wieczorem zaczelo strasznie sypac i dosc niezwykle bylo, gdy moim malym Fiatkiem zkaladalem slad na swiezej ponowie pokrywajacej autostrade Winterthur-Schaffhausen - ruch byl praktycznie zerowy. Zaraz po Swietach przyszedl do mnie pewien technik lat ok. 50-ciu z mojego EIR; nie znalem go blizej. Powiedzial, ze jest krotkofalowcemi i to dosc staromodnym, bo nadajacym Morsem. Mial wiadomosci od innego krotkofalowca spod Minska Mazowieckiego, ktory tez Morsem nadawal. Pewnie dlatego nie zwinieto go od razu, bo mialem pewne info co sie dzieje jeszcze przez kilka tygodni. Potem tamten ucichl. Ale i tak nie bylo tego wiele, bo facet wiedzial tylko to, co sie dzieje w Minsku i okolicach. Jacek A.
Re: Moja opowiesc wigilijna
Serdeczne dzieki Panie Irku za te piekna opowiesc. Przypomniala mi ona nie jedna Wigilie spedzona na wsi z rodzicami, gdy bylem jeszcze mlodzianem. Ile to juz lat uplynelo?... Rowniez Wszystkim zycze zdrowych i pogodnych Swiat Bozego Narodzenia. Miet Gutowski. Irek Zablocki wrote: Jakis czas po wprowadzeniu stanu wojennego, ogladalem w rezimowej telewizji [...]
Re: Moja opowiesc wigilijna
Jacek Arkuszewski wrote: [...] Zaraz po Swietach przyszedl do mnie pewien technik lat ok. 50-ciu z mojego EIR; nie znalem go blizej. Powiedzial, ze jest krotkofalowcemi i to dosc staromodnym, bo nadajacym Morsem. Mial wiadomosci od innego krotkofalowca spod Minska Mazowieckiego, ktory tez Morsem nadawal. 13 grudnia rano powiedzial mi kolega-student, z ktorym mieszkalem wspolnie w tym samym wynajetym pokoju, ze wprowadzono stan wojenny. Nie bardzo wiedzialem, co to znaczy. Jeszcze doslownie pare dni wczesniej bralem udzial w strajku na Wydziale Fizyki UW, ale mialem dosyc tego strajku, z roznych powodow, i pomyslalem, ze pojde sobie do domu. Czego teraz czasem zaluje. Zajecia na UW zostaly zawieszone. Znaczy owszem, jeszcze po 13 grudnia bylem na Hozej - rozne ciekawe rzeczy tam sie dzialy. Ale potem nie bylo wyboru jak tylko jechac w niepewnosci do domu, pociagiem w moim przypadku, do Zamoscia. Nie pamietam dokladnie, kiedy dojechalem. Mama mi powiedziala, ze jest list do mnie z milicji i ze byli tam, w domu. Mialem obowiazek zglosic sie na komende milicji wojewodzkiej i zdac sprzet krotkofalarski oraz licencje do uzywania aparatury do lacznosci krotkofalarskich. Zabawnosc sprawy polegala na tym, ze owszem, licencje mialem, ale sprzetu nigdy wlasciwie nie mialem (sam budowalem swoje urzadzenia, ale one nie nadawaly sie do uzytku ;) - trudno zbudowac cokolwiek powaznego bez dostepu do aparatury, chocby oscyloskopu). Po tym zajsciu zapal do zajmowania sie krotkofalarstwem minal mi na dlugo. Choc jakos pozostaly na zawsze pamiec i emocje zwiazane z uprawianiem tego ladnego sportu. Pozostal tez niesmak odczucia, iz PZK byl w istocie na uslugach systemu. Kolacze mi sie w pamieci wiecej faktow o tym swiadczacych. Z perspektywy mysle, ze wtedy wlasciwie prawie wszystko zalezalo od przydupasow z partii. Teraz, obawiam sie, sytuacja nie zmienila sie mocno - tym, ktorym ona dokuczala sa daleko od Polski. Bardzo to smutne. zb.